czwartek, 1 sierpnia 2013

NOTABLE (wersja konkursowa)

NOTABLE - opowiadanie na konkurs PIN I ZIELONYM, nienagrodzone.
wersja konkursowa - 17 980 znaków ze spacjami (maszynopis znormalizowany), 10 stron A4. 
pomoc przy skróceniu - Piotr W. i Piotr B. :)

---



NOTABLE[1]

Na tym świecie chyba nie ma dla mnie miejsca.
12 lutego, a ja siedzę na ławce w parku w zapadłej, polskiej mieścinie.
Wszyscy gdzieś gonią, nie wyrabiają się na zakrętach, przeklinają, palą, śmierdzą, piją wódkę, czasem piwo.
-         Można? – zapytał mnie po chwili jakiś mężczyzna.
-         Jak trzeba, to można.
Siadł koło mnie i milczał. Aktówkę, którą trzymał w ręce, położył na kolanach. Otworzył ją i wyjął cienką książkę w ładnej, niebiesko-różowej okładce.
-         Nabokov? – zapytałam nieśmiało.
Spojrzał na mnie ze zdumieniem.
-         Ile ty masz lat?
-         Osiemnaście.
-         I znasz Nabokova? – zaśmiał się, po czym wyciągnął nerwowo papierosa z kieszeni swojego płaszcza.
-         Znam – odparłam i z plecaka wyjęłam książkę o tym samym tytule – Skończyłam ją dzisiaj.
Zapalił.
-         To niezdrowe – stwierdziłam.
-         Nawet bardzo.
***
5 godzin wcześniej
-         Idziemy na wagsy? – zapytał mnie Siwy, mój przyjaciel od zerówki. Odkąd tylko pamiętam, holuję go –  zawsze ode mnie ściąga.
-         Nie, dzięki.
-         No weź, zarąbałem kartę ojcu, a znam PIN. Kupię ci coś.
Spojrzałam na niego tylko i poszłam pod salę od angielskiego.
Siwy jednak zrobił swoje, zamiast mnie – wziął Mariolkę, której szczerze nie znoszę. Wie o tym, więc pewnie zrobił mi specjalnie na złość. Mari leciała tylko na kasę Siwego. Ten jednak w ogóle nie chciał mnie słuchać i wszystkie próby ukazania mu prawdziwego oblicza Boskiej Mari, kwitował: „Ty po prostu od zerówki się we mnie kochasz i jesteś zazdrosna!”. Zapewne tak właśnie było.
Wróciłam do domu wcześniej. Ojciec jak zwykle kłócił się przez telefon, tym razem z dostawcą prądu. Wychowuje mnie sam, tyra na trzy etaty, a każda instytucja próbuje wydrzeć od niego ostatnie pieniądze. Nie wiem, czy oszukują tak wszystkich, czy akurat nieszczęśliwie padło na mojego tatę.
-         Jak było w szkole? – zapytał po skończonej konwersacji z przemiłym pracownikiem korporacji X.
-         Niewadzka nie przyszła.
Minutę po wypowiedzeniu tych słów, usłyszałam krzyk Pani Siwickiej, matki Siwego – mieszkali naprzeciwko. Ojciec od razu wybiegł na klatkę schodową.
-         Tadek, ratuj! – wołała przez łzy Pani Siwicka. Nigdy nie widziałam jej w takim stanie.
-         Co się stało?
-         Mój Bartek! Mój Bartek! Bartek! Zabili mojego Bartusia...
Stałam w progu i czułam, jak nogi uginają się pod moim ciężarem, jak nagle tracę panowanie nad swoim ciałem. Pierwszy raz w życiu nie umiałam odróżnić sufitu od podłogi.
Rodzice Siwego rozwiedli się 8 lat temu, ojciec znalazł sobie kochankę i jako bogaty biznesmen ułożył sobie życie na nowo, miał nawet dzieci. Siwy mieszkał z Panią Elizą, która wylądowała z powrotem w blokach w naszej mieścinie, gdzie się wychowała . Porzuciła życie w willach i pałacach na rzecz swojej własnej godności.
***
-         Zdarzają się mgnienia, kiedy wszystko staje się potwornie bezdenne, głębokie, kiedy wydaję się, że tak strasznie jest żyć, a jeszcze straszniej umrzeć.”[2] To ostatnie zdanie, jakie dziś przeczytałem – wyszeptał, a ja oddałam się głuchemu milczeniu.
Patrzyłam na ludzi strapionych codziennością, zabieganych i goniących jakieś niewidzialne cienie własnych marzeń. Tak strasznie zrobiło mi się ich szkoda i tak straszliwie mocno chciałam ich ostrzec, żeby przestali to robić.
-         Czasem się zastanawiam – powiedział po chwili – dlaczego budzę się w  środku nocy, akurat o tej godzinie. Co się wtedy dzieje? Czy jeśli budzę się i patrzę na zegarek, i widzę tam 4:07, to coś znaczy? Czy to godzina jakaś ważna dla mnie? Rozumiesz, o co mi chodzi? Czy może umiera w tej chwili ktoś, kogo znałem, a może nawet kochałem? Po prostu zastanawiam się czasem, czy jeśli umrze ktoś, kogo straciłem i kto nie chce mnie znać to, rozumiesz... Czy poczuję to, że już go nie ma? Czy może będę dalej tak samo żył? Pełzał jak te szczury i stał w metrowych kolejkach w supermarkecie. Chciałbym tylko mieć gwarancję, że wyczuję ten moment. Potraktuję go jako zgodę na inne życie, na to, żeby zacząć od nowa. Rozumiesz. Że od tej 4:07 mogę pokochać kogoś innego.
-         A bez tej 4:07 nie możesz?
-         Obiecałem, że na zawsze – odparł po czym odwrócił wzrok.
-         Przecież „na zawsze” nigdy się nie kończy.
-         Więc po jaką cholerę ja to obiecywałem? – zapytał retorycznie i jednocześnie strasznie nerwowo, po czym zaczął robić kółka z papierosowego dymu.
Wzruszyłam ramionami.
***
Następnego dnia przy wejściu do szkoły stała Mari ze swoimi przyjaciółkami. Stawiając kroki po schodach, usłyszałam, jak Mari mówiła:
-         No i Siwy mi kupił zajebistą spódnicę, mówię wam, kosztowała dwie stówy. Przy okazji zapamiętałam PIN do karty jego ojca. Zwinęłam mu ją, jak mnie zapalczywie całował – zaśmiała się wymachując złotą kartą – nawet się nie skapnął, bo jeszcze nie dzwonił.
-         I już raczej nie zadzwoni – rzuciłam, po czym weszłam do szkoły i od razu uciekłam do łazienki, gdzie się rozpłakałam.
Kilka dni później okazało się, że Siwy wszedł w zatarg z miejscowymi chuliganami. Jak to zeznał jeden z nich, Siwy wpadł kiedyś na ich głównego przywódcę i go zwyklinał, a tamten stwierdził, że jako „najwyższy ziom” tej okolicy musi dbać o swój honor i nie pozwoli się tak obrażać. Miało się skończyć na zwykłym pobiciu, ale, jak to on ujął: „niestety nie wyszło”.
Brutalną prawdą było to, że razem ze śmiercią Siwego straciłam jedynego przyjaciela. Zostałam sama i nie wiedziałam, co robić. Codziennie chodziłam na cmentarz i kładłam na jego pomniku żółtą różę – taką kupował mi na urodziny.
W czerwcu zaczęłam pracę jako kelnerka w barze. Na wieczornych zmianach łyse typy z dziarami na pół ciała nie umiały powstrzymać się od złośliwości i erotycznych komentarzy na temat mojego wyglądu. Czułam się paskudnie bezradnie wiedząc, że nie mam wyjścia i muszę pomóc w jakiś sposób ojcu.
12 czerwca skończyłam pracę około 3:00. Zwykle odprowadzał mnie do domu jedyny życzliwy człowiek tam pracujący – Norbert, barman. Tego dnia jednak go nie było. Została mi taksówka. Akurat kiedy wychodziłam z pracy, spostrzegłam błękitny samochód ze świecącym napisem „TAXI” na górze. Pomachałam ręką i kierowca zatrzymał się tuż przede mną.
-         Na Tulipanową poproszę – powiedziałam pospiesznie.
-         Nie wiem, czy zauważyłaś, że na Tulipanowej nie rośnie żaden tulipan. Tak samo na Kwiatowej nie ma w ogóle kwiatów, są same sosny. Nie wiem, kto wymyślał nazwy tych ulic – odpowiedział kierowca sprawnie ruszając z miejsca. Znałam ten ciepły, ale przejmująco smutny głos.
Mężczyzna odwrócił się do mnie i spostrzegłam tę twarz. Na przednim siedzeniu leżała aktówka, wypadała z niej „Maszeńka” Nabokova.
-         Jeszcze nie skończyłeś? – zapytałam.
-         Przeczytałem ją dokładnie 27 razy. Za każdym razem znajduję w niej coś nowego. Trudno to wytłumaczyć. To taka książka, która zawsze jest ze mną i jak mi smutno, to otwieram ją i czytam. Teraz już i tak znam ją na pamięć. Mimo to, ciągle mnie bawi, kiedy Ałfierow mówi na Ganina „Gleb” – wytłumaczył mi z uśmiechem na twarzy.
Nie widziałam tego uśmiechu, ale słyszałam go. Są takie uśmiechy, których nie trzeba widzieć, a człowiek wie, że są. I to był właśnie jeden z nich.
Trzy dni później poszłam na cmentarz odwiedzić Siwego i zmienić różę na nową. Obok jego pomnika stał jakiś dryblas, wysoki i napakowany. Cofnęłam się z przerażenia. Po chwili ujrzałam jednak, że ten wielki facet klęczy na betonie przed grobem i płacze.
Cicho podeszłam i do wazonu wsadziłam świeżą różę. Dryblas spojrzał na mnie i szybko otarł łzy.
-         Nie chciałem go zabić, naprawdę – powiedział cicho i się rozpłakał.
Nie wiedziałam, co mam zrobić. Bałam się go. Podszedł do mnie i złapał mnie za dłonie, po czym mocno mnie przytulił.
-         Potrzebuję odkupienia – szepnął – tak bardzo go potrzebuję...
Zaczął się lipiec. Wyjechałam na tydzień na Mazury. Od razu po powrocie postanowiłam odwiedzić Siwego z bukietem siedmiu róż. Kiedy doczłapałam się do grobu, zobaczyłam pod wazonem złożoną kartkę.
„Droga Panno od Róż,
Tylko Ty możesz mi pomóc, tylko jednego potrzebuję – odkupienia.
Będę czekał od 15:00 w zaułku na Kwiatowej, 9 lipca. Tylko Ty możesz mnie odnaleźć. I cokolwiek by się nie stało, nigdy nie obwiniaj siebie, to nie była Twoja wina.
Filip Płoński.”
Niewiele myśląc, wsadziłam kartkę do kieszeni i udałam się w kierunku tajemniczego zaułku. Tworzyły go dwie stare kamienice na Kwiatowej. Szybko się okazało, że to ślepa uliczka, w rogu której stały ogromne kosze na śmieci. Tuż nad nimi znajdowały się schody ewakuacyjne, tak, jak jest to pokazane na amerykańskich filmach. Właśnie do tych schodów przyczepiony był mocny sznur i właśnie nad tymi koszami na śmieci wisiało bezwładne ciało Filipa. Kiedy tylko to zobaczyłam, zaczęłam krzyczeć jak najgłośniej mogłam. Nikt nie przyszedł, zawróciłam i zaczęłam biec, ile tylko sił miałam w nogach. Na ulicy wpadłam na jakiegoś mężczyznę, cała zapłakana i przerażona. Pomógł mi i tylko dzięki niemu udało mi się przetrwać tę makabrę. Potem musiałam składać setki zeznań, oddać ten list, który znalazłam. Jedyne czego nie mogłam zrobić, to przestać o tym myśleć. Kiedy zamykałam oczy widziałam ten cholerny, gruby sznur, twarz Filipa i jego wiszące ciało.
Kiedyś Norbert odprowadzając mnie do domu, powiedział:
„Świat zwariował! Stałem dziś 30 minut w pierdolonej kolejce po bułki. Skoro tyle czasu stoi się po zwykłe bułki, to ile czasu stoi się po super bułki? We Francji mają przesrane z tymi bagietkami. Poznałem fajną pannę w tej kolejce. Powiedziała mi: kajzerki mają tyle kalorii, co lody. Na co ja, że na jej miejscu wolałbym zjeść loda niż mało smaczną kajzerkę. Wiesz, co ona powiedziała? Nie zgadniesz! Cytuję: chuj z kaloriami, ja po prostu lubię kajzerki. Pokazała mi, że jest wyzwoloną kobietą, która nie dba o to, co je, a mimo wszystko została ograniczona przez pierdoloną kolejkę. Śmieszne to. Narzekam na ten sklep, a jutro i tak znowu tam pójdę.”
Na tydzień po śmierci Filipa, kiedy już stwierdzono, że to było samobójstwo, zaplanowano pogrzeb. Wybrałam się tam, czułam się do tego niejako zobowiązana. Na krzesłach tuż przy trumnie ujrzałam matkę Filipa i mężczyznę z niebieskiej taksówki. Nie umiałam z siebie wykrzesać nic oprócz łez, które bezwładnie ześlizgiwały się po mojej twarzy.
Na cmentarzu poczułam jeszcze większe przygnębienie. Potem zresztą zaczął padać deszcz, który spotęgował moje uczucia. Schowałam się pod daszkiem pobliskiej kaplicy. Koło mnie stał fan „Maszeńki”. Mieliśmy podobne wyrazy twarzy, puste i bezdenne, cicho i bezdomnie łkające, proszące o jakiekolwiek odpowiedzi. Bo choć susi, wyglądaliśmy wciąż na zmartwionych, jakbyśmy nie wiedzieli, co zrobić, dokąd dalej iść. A to przecież było jasne; trzeba opuścić bramy tego cholernie smutnego miejsca i wrócić do domu.
Wszyscy ludzie już poszli, nawet jego matka zdecydowała się wyjść. A my obydwoje staliśmy pod tym jebanym daszkiem i słuchaliśmy, jak deszcz wybija smętne symfonie o byciu nikim.
-         Zostawił mnie – przerwał milczenie – Mieliśmy zawsze być razem. Wszystko zatoczyło jakieś beznadziejne koło. Teraz nawet w piekle mnie nie będą chcieli. Dokąd my trafimy, do cholery? Do jakiegoś odbicia zaułku na Kwiatowej, jakiejś kalkomanii tego pojebanego świata. Znowu utkniemy w korku, kolejce czy innym gównie. Nigdy się od tego nie uwolnimy. Od jakiejś pieprzonej globalizacji, prywatyzacji i innych -acji. Zawsze już będzie tak samo; bogate korporacje będą rządzić siedmiomiliardowym ludem swoich mrówek, będą nam robić z mózgu sieczki, sprawią, że ludzie coraz bardziej będą się nienawidzić. Zniszczą szacunek i wszystkie wartości, które i ja, i ty uważamy za ważne. Ale potem tacy jak my znikną, i nikt już nie będzie znał znaczenia słowa „rozwaga” ani „powaga”, wszystko rozbije się na jakieś cząstki, z których pozostali będą układać mozaiki i mówić, że to jest piękne, ale żadne z nich nie będzie tego rozumieć, żadne z nich nie będzie umiało tego wytłumaczyć.
Wzruszyłam ramionami i wróciłam do domu.
23. lipca wyszłam na poranny spacer i spotkałam Norberta.
-         Siema śliczna – zawołał od razu, kiedy mnie tylko zobaczył, wymachując reklamówką z kajzerkami w środku – Znowu z tej kolejki wracam.
Norbert był bananem, synem bogatych rodziców. Nawet tego dnia był wylansowany; Vansy za dwie stówy, spodenki Addidasa. Wszystko firmowe, ponoć porządne. Wyroby wielkich korporacji, które każą nam wierzyć w pieniądz. Tak strasznie mnie to zasmuciło; chciałam już od niego odejść i wrócić do mojego ciasnego domu, do ojca, który znowu gdzieś po cichu płakał z samotności. Chciałam go przytulić i powiedzieć, że nie potrzebuję Vansów, że mogę dalej chodzić w moich trampkach za trzy dychy z Biedronki. Tak często chciałam z nim porozmawiać, ale on nigdy nie miał czasu, nigdy nie było go w domu, a jeśli już był, padał ze zmęczenia i od razu usypiał.
Przez cały czas moich rozmyślań, Norbert mi o czymś opowiadał. Ocknęłam się, kiedy powiedział:
-         Pierdolone technoboje.  Zamiast kupić se słuchawki, to puszczają muzykę z telefonów. I jak się wożą jeszcze. Zobacz, zobacz – skinął głową w stronę dwóch chłopaków idących chodnikiem. Słuchali jakiegoś remiksu –  Dobra, ja lecę, bo się umówiłem z tą dziewczyną.
-         Z tą niskokaloryczną?
Przytaknął i zniknął gdzieś w tłumie.
Na domiar złego, pięć minut później wpadłam na Boską Mari.
-         LUSIA! – pisnęła na mój widok.
Mówiła na mnie „Lusia”. Ja pierdolę. Wszystko dlatego, że miałam kiedyś bernardynkę i nazwałam ją Lusia.
-         Mari – szepnęłam – jak dobrze cię widzieć.
-         Piękny dzień! – zawołała radośnie potykając się o nierówny chodnik naszej mieściny. Też se wykoncypowała – takie szpile w tym mieście założyć...
-         Cudowny! – odparłam ironicznie.
-         Tęsknię za Siwym – wypaliła – Jak Mirek mnie zostawił, nie wiem, czy go kojarzysz, ten, co sklep prowadzi z kosiarkami.
-         Ten, co ma ze 40 lat?
-         No, 41. W każdym razie, jak mnie zostawił, bo wolał wrócić do swojej żony, to strasznie tęskniłam. Wypada udawać, że się nie znamy, ale ja zawsze do niego krzyczę uśmiechnięta „Hej kochanie”, żeby mu dopierdolić za to, co mi zrobił. Jego żonę ściska z zazdrości, bo jest brzydka w chuj i nie goli nóg od podstawówki. Za Siwym tęsknię trochę inaczej. Budzę się i jakoś mi smutno kiedy wiem, że nie ma z kim iść na wagary i nikt nie kupi mi już ładnej spódnicy, nikt nie powie mi „ładna jesteś, ale zajebiście głupia”. Teraz po prostu wstaję i tego nie ma; to tak, jakby ktoś odgryzł kawałek jabłka i chciał mi je dać mówiąc: „masz ślicznotko, to piękne jabłko jest dla ciebie”. A ja bym powiedziała: „może jestem głupia, ćwoku, ale to jabłko jest nadgryzione”. I tak już chyba jest, Lusia, że jak ktoś umiera, to świat się staje właśnie taki nadgryziony. Tylko, że jabłko już się nie zagoi, a ludzie się rodzą cały czas i światu to nie robi takiej różnicy, jak temu jabłku. Ale tęsknię za tym odgryzionym kawałkiem, Lusia. Tęsknię za nim.
Spojrzałam na nią.
-         Wiesz co, Mari? Ładna jesteś, ale zajebiście głupia.
Wróciłam do domu, wyszykowałam się i wyszłam do pracy.
Tego wieczora w knajpie było wyjątkowo spokojnie. Jak się okazało, Norberta zwolniono, więc znowu nie miałam jak wrócić do domu. O 3:30 wyszłam przed lokal z lekką paniką ściskającą mi oddech, z paranoją każącą mi się rozglądać na wszystkie kierunki. I znów zobaczyłam tę błękitną taksówkę. Nie machałam, ale ona i tak zatrzymała się tuż przede mną.
-         Pani na Tulipanową? – zapytał pan Płoński.
-         Zgadza się.
-         Niech wsiada.
Wsiadłam posłusznie do samochodu.
-         Czy jeśli odwiozę cię na tę przeklętą Tulipanową, zaprosisz mnie na herbatę?
-         O czwartej nad ranem? – zapytałam zdumiona.
-         Tak bardzo potrzebuję herbaty.
Zatrzymał się pod moim blokiem. Wczłapaliśmy się na trzecie piętro i zaprosiłam go do środka. Usiadł przy stole w kuchni, a ja nastawiłam wodę na herbatę.
-         Jak tam twoja 4:07? – przerwałam milczenie.
-         Obietnice to gówno. Nigdy niczego nie obiecuj. Dla mnie to zawsze była jakaś świętość. Ona mi obiecała, że jeśli odejdzie, to będzie szczęśliwa; tylko dlatego jej na to pozwoliłem. A ona co? Odeszła do jakiegoś przydupasa, który wsadził ją do burdelu. Rzeczywiście, szczęśliwe życie.
Zamurowało mnie.
-         Jak się obudziłem wczoraj, była dokładnie 4:07. Pierwszy raz w życiu obudziłem się właśnie o tej godzinie. Pół roku temu podałem jakiś z dupy przykład, chcąc przeżyć inteligentną rozmowę na ławce w parku, bo to przecież modne. I dotarło do mnie, że to jest właśnie ten moment, ta 4:07, o którą tak się modliłem. Że teraz już mogę zacząć wszystko od nowa, chociaż nie ma jej, nie ma już Filipa, a matka siedzi w psychiatryku. I wczoraj też wziąłem taksówkę i jeździłem w kółko po mieście i żadne z tych miejsc nie było mi znane. Poczułem się tak kompletnie obcy, tak niesamowicie odizolowany od tego miasta, które mnie przecież wychowało, które pozwoliło mi poczuć jak to jest uderzyć własnego ojca, kiedy broni się matki. Od miasta, które zesłało na mnie tyle gówna, które kazało mi siąść na tej pierdolonej ławce w parku 12 lutego. Wiedziałaś już wtedy?
-         Że Siwy nie żyje? Wiedziałam.
-         Ja też już o wszystkim wiedziałem. I, kurwa, usiedliśmy na jednej ławce w tym samym, pierdolonym parku. Jak to możliwe? Jak wytłumaczysz to, że mieliśmy przy sobie te same książki? Że dokładnie cztery miesiące później zatrzymałaś akurat TĘ błękitną taksówkę? Że wczoraj obudziłem się dokładnie o godzinie, o której ci wtedy mówiłem?
-         Nie wiem – wyszeptałam.
-         Skoro już to wszystko się tak potoczyło... – zaczął niepewnie – To może zaczniemy wszystko od nowa?
Spojrzałam na niego. Miał brązowe, roztrzepane włosy, piwne oczy i śmieszne policzki. Siedział prosto, jakby na zawołanie ortopedy, który karci wszystkie garbiące się dzieci. Jego twarz w tamtym momencie nie zdradzała żadnych emocji – nie było na niej bólu, cierpienia, rozczarowania, niczego, co mógłby czuć człowiek, który przeżył tyle tragedii. I właśnie wtedy dotarło do mnie, że on w ten sposób zaczyna wszystko od nowa, że jego faktycznie na to stać. Szybko podeszłam do lustra i zobaczyłam ten sam, pusty wyraz twarzy.
-         Wypadało by tak zrobić.
-         Lubisz Waitsa? – zapytał nagle.
-         Toma Waitsa? Lubię.
-         Wiem, że zabroniłem ci tego robić, ale obiecaj mi, że zatańczymy kiedyś tango do jego piosenki.
-         Obiecuję.
I przypomniało mi się tylko, kiedy Siwy raz powiedział: „Zostałem honorowo sprzedany w wojnie ludzi, którzy kiedyś codziennie mówili sobie kocham”.



[1] Notable (fr.) – znakomici, najwybitniejsi obywatele.
[2] Vladimir Nabokov – „Maszeńka”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz