środa, 24 lipca 2013

Empiria




Empiria - III miejsce, proza, kategoria: młodzież, X Ogólnopolski Konkurs Literacki im. Marii Komornickiej.
 

Zawsze uważałem, że życie jest nieprzewidywalne. Mój ojciec mawiał, że największym szczęściem jest spotkać kogoś, kto złapię cię za rękę i pokaże ci świat, jakiego wcześniej nie znałeś. Zawsze się z tego śmiałem, mówiłem, że to zbiorowa paplanina tego stulecia. Nie wierzyłem w miłość, ani inne światy.

Wszystko zaczęło się w lipcu 2009 roku, kiedy to po imprezie wróciłem pijany do domu i usnąłem tylko po przyłożeniu głowy do poduszki. We śnie zobaczyłem piękną dziewczynę, ale trochę inną od wszystkich znanych mi ludzi. Miała włosy do pasa, jasnobrązowe. Wyraźnie ciemniejsza karnacja, którą podkreślały prawie czarne oczy, oznaczała się na jasnoniebieskim tle, jakby świetle. Podobało mi się to. Ale potem zaczęło mnie przerażać. Przez półtora roku śniła mi się codziennie bez przerwy. Głaskała mnie po włosach i mówiła mi, że kocha. Opowiadała śmieszne historie i czułem się przy jej boku tak ważny i doceniony. Kiedy miałem złe dni, śpiewała mi piosenki w dziwnym języku, jednak o pięknych melodiach. Nigdy ich nie rozumiałem, jednak te dźwięki koiły moje złe emocje i sprawiały, że budziłem się szczęśliwy. Po jakimś czasie zacząłem się tego bać, zacząłem uważać to za dziwne. Mimo to, dziewczyna śniła mi się ciągle. Na imię miała Lui – przedziwaczne imię, ale mówiła po polsku tylko z jakimś zabawnym akcentem, nigdy nie mogłem rozróżnić jakiej jest narodowości. Najśmieszniejsze w tych snach było to, że ani razu się w nich nie odezwałem. Zawsze mówiła tylko ona, ja jedynie stałem i patrzyłem się na nią, siedziałem i słuchałem jej. Jakby była dla mnie kimś ważnym, a przecież jej nie znałem.

W marcu 2011 roku zmarł mój ojciec. Był dla mnie praktycznie wszystkim, zawsze to z nim się dogadywałem, bo z mamą nie umiałem. Tego dnia, wracałem do domu bardzo przygnębiony. Jechałem autobusem miejskim, usiadłem sobie nawet, bo miałem wrażenie, że nie umiem stać. Zasnąłem. Byłem tak zmęczony tym okrutnym dniem, że najzwyczajniej w świecie usnąłem. W śnie znowu pojawiła się Lui, ale tym razem była ubrana ładniej niż zwykle. Miała rozpuszczone włosy. Tło wciąż było to samo, jasnoniebieskie, jakby światło.
- Witaj Norbercie – szepnęła.
Nic nie powiedziałem. Byłem przekonany, że wciąż nie mogę tego uczynić.
- Czemu nic nie mówisz? Zasmucasz mnie. Powiedz coś... – prosiła mnie cicho.
- Witaj Lui – odpowiedziałem zaskoczony, że mogę w końcu coś powiedzieć.
- Wiem o wszystkim, Norbercie. Nic się nie stało. Daj mi rękę – powiedziała wyciągając do mnie dłoń.
Miałem poważny problem, czy odpowiedzieć na jej wezwanie czy nie. Nie byłem jej pewien, mogę nawet śmiało powiedzieć, że byłem przerażony. Ale wtedy tak mało się dla mnie liczyło, że podałem jej rękę.
Unieśliśmy się nad poziom, zaczęliśmy lewitować i lecieć w stronę tego nieznanego mi światła, w którym zawsze stała.
- Zamknij oczy, Norbercie. Ciebie może to boleć – poradziła mi.
Zamknąłem oczy i przyspieszyliśmy. Przez powieki widziałem tę okrutną jasność, ale w pewnym momencie po prostu zniknęła.
- Już możesz otworzyć – rzuciła beznamiętnie.
Otworzyłem oczy i zobaczyłem krainę, jakiej jeszcze nie widziałem. Poczułem się jak w raju, od pierwszej chwili znalezienia się w tym miejscu wiedziałem, że to będzie moje Empireum, któremu się oddam i z którego nigdy nie będę chciał już wychodzić. Zobaczyłem rozległe pagórki, pokryte jasnozieloną trawą, jednak wszystko to wyrażało się w kolorowych plamach spowodowanych przez tryliard różnych odmian kwiatów, każdym o innym kolorze. Dosłownie, żaden kwiat nie miał takiego samego koloru. Nie wiem, co to były za rośliny, nie znałem ich. Były inne niż na Ziemi, piękniejsze. Niebo miało kolor jasnej pomarańczy na samym dole, ku górze robiło się jasnoróżowe, a było to spowodowane zachodem dwóch „Słońc”. Lui powiedziała mi, że jedna gwiazda nazywa się Maka, a druga Seku. Maku jest ponoć kobietą, a Seku mężczyzną – wtedy nie rozumiałem tego i wydało mi się to śmieszne i prymitywne. Na owych niezliczonych pagórkach rosła niezliczona ilość drzew o różnokolorowych liściach, wokół latały piękne motyle, milion różnych gatunków. Niektóre błyszczały się niczym posypane brokatem, inne zdawały się matowe, jednak żadne z nich nie wydawały się smutne, jak te na Ziemi.

Lui złapała mnie za rękę i poprowadziła wąską ścieżką w rozległą dolinę, przez którą przepływała lazurowa rzeka.
- To rzeka Naina – powiedziała – Jest uleczeniem wszystkich problemów, Norbercie. Wystarczy wypić jej jedną kroplę, żeby wszystko, co złe, po prostu uleciało. Śmiało, Norbercie. Naina cię nie skrzywdzi.
Odbierałem jej słowa jako bełkot starożytnych Egipcjan, którzy wierzyli w wielobóstwo i czarodziejskie moce przyrody. Jednak wtedy byłem na tyle zdesperowany i smutny, że chciałem spróbować wszystkiego, aby tylko przerwać mój ból, który był nie do zniesienia. Nabrałem wody Nainy w dłonie i napiłem się jej. Smakowała tak czysto i dobrze. Lui powiedziała, że muszę się przespać, żeby woda Nainy zadziałała, ponieważ jej siła rozwija się we śnie. Poszedłem za Lui, która sprawnie przeciskała się przez wszystkie chaszcze i skałki. Była bardzo zgrabna i piękna, dopiero wtedy to zobaczyłem w pełni. Doszliśmy do jaskini, Lui powiedziała, że ludzie tutaj nie budują domów, bo to psuje Planety – nie chcą, żeby doszło do czegoś takiego jak na Ziemi. Mieszkają zgodnie z naturą, w jaskiniach, na drzewach, wtedy Planeta im sprzyja. Nie zsyła groźnych burz, jedynie deszcze, żeby wszystko pięknie kwitło. Nie mści się powodziami ani huraganami. Tam wszystko jest takie, jakie być powinno.
- Jak nazywa się ta Planeta, Lui? – zapytałem któregoś dnia, bo byłem tam strasznie długo.
- Empiria – odparła – od greckiego empeiria. To znaczy po waszemu doświadczenie. Nazwaliśmy tak tę Planetę, ponieważ, każdy kto na nią trafia, doświadcza czegoś nieopisanego. Mało tego, nigdy o niej nie zapomina. Empiria ma to do siebie, że zostaje głęboko w pamięci. Poza tym, nasz lud chciał, aby sprytnie kojarzyć nazwę z niejakim Empireum. Powiedz sam, Norbercie, czy to nie wygląda jak raj...?
- Skąd znacie grecki, starożytność? Skąd znacie Ziemię?
- Za dużo chcesz wiedzieć, Norbercie.

Po nocy w jaskini, obudziłem się z ulgą – bardzo szczęśliwy i radosny. Zdumiało mnie to, ale szybko zrozumiałem, że moc Nainy jednak działa i że to nie jest bełkot prymitywnych ludzi, a nieznane mi dotąd zasady nieznanego dotąd świata – zupełnie inne od tych, które panowały na Ziemi. Lui zabrała mnie potem do swojej „wioski”, gdzie żyli spokrewnieni z nią ludzie. Wszyscy byli tacy szczęśliwi. Mówili do siebie w jakimś innym języku, ale tak pięknym i melodyjnym, że kiedy rozmawiali, miałem wrażenie, że wspólnie ze sobą śpiewają. Ich stroje były magiczne, jakby wszczepione w skórę, tak bardzo do niej przyległe. Lui miała na rękach fioletowe pasy, na których znajdowały się pastelowo różowe motyle. Byłem pewien, że to malunki i bardzo uważnie się im przyglądałem.
- To oznaczenia naszych mocy – Lui wyjaśniła mi sprawnie – Każdy takie dostaje, kiedy tu trafia na stałe.
- Twoją mocą są motyle? – zaśmiałem się.
- A z czym kojarzą ci się motyle?
- Z ulotnością, szczęściem, nietrwałością, kruchością. W końcu żyją strasznie krótko – odparłem.
- Moją mocą jest szczęście i radość. Daje je ludziom, tak jak dałam je tobie.
- Myślałem, że to zasługa wody Nainy – powiedziałem zmieszany.
- Naina jest moja. Kiedy dostajemy moce, dostajemy też Garato, tzn. środek, przez który możemy działać. Moim Garato jest Naina.
- Dawno dostałaś moce? – zapytałem.
- Wszystkiego się dowiesz w swoim czasie, Norbercie.

Lui powiedziała mi jeszcze, że ludzie tutaj nie starzeją się. Zostają na zawsze w takiej postaci, w jakiej trafili do Empirii.

Przeżyłem z nią strasznie dużo. Pewnego dnia zabrała mnie na wzgórze Sejsana, na samym krańcu ich Krainy. Empiria dzieliła się na trzynaście krain, Lui żyła w tej pierwszej, ponoć najpiękniejszej, bo najbardziej kolorowej – Dinie. Na samym końcu Diny przy granicy z kolejną Krainą, Lenu, znajdowało się największe wzgórze na całej Empirii. Sejsana była strasznie kolorowa, ale rosły tu tylko jedne gatunki kwiatów – Lui mówiła, że nazywają się Storko i są pochodnymi naszych storczyków. Kiedy wchodziliśmy na wzgórze, Lui kazała mi nic nie mówić. Jak znaleźliśmy się już na dosyć rozległym szczycie, zaczęła dziwnie krzyczeć, jakby nawoływała jakieś zwierzę. Zza wzgórza wyłonił się wielki motyl, naprawdę ogromny. Miał skrzydła koloru pasów, które Lui miała na rękach i wyglądał jakby był posypany różowym brokatem. Lui mówiła coś do niego, wtedy usiadł na wzgórzu i jakby czekał.
- Wsiadaj na niego – powiedziała.
- Zwariowałaś? To jest wielkości największego pterozaura!
- Jest przyjazny – odparła tylko, po czym wsiadła na tego giganta i wyciągnęła do mnie rękę. Zawsze jej ulegałem, więc tym razem też się przemogłem i wsiadłem na ogromnego motyla. Lui powiedziała mi, że nazywa się Nana i jest jej zwierzęciem, którego dostała razem z Garato. Dlatego nazywa się tak podobnie do rzeki Nainy. Lui postanowiła zrobić mi wycieczkę po całej Empirii. Najpierw oblecieliśmy jeszcze nieznane mi wtedy zakątki Diny – widziałem piękne wodospady, skały niczym diamenty, obok których na łąkach pasły się dziwne stworzonka podobne do krów. Polecieliśmy dalej. Z tej strony Dina graniczyła z Amarą – Krainą, w której wszystko było w kolorze złota i srebra oraz ametystu. Srebrne listki, złota trawa, ametystowa woda. Wszystko tak pięknie się ze sobą komponowało. Potem wlecieliśmy do Fayanu. Lui mówiła, że Fayan jest specyficzną Krainą, bo wszystko było zachowane w tonacji niebieskiej. Dosłownie wszystko miało odcienie niebieskiego. Kiedy tylko przekroczyliśmy granicę Fayanu, Nana zaczęła wydawać śmieszne dźwięki. Musieliśmy zatrzymać się na najwyższym wzgórzu Fayanu. Lui szybko wyjaśniła mi, że Nana ma tu swoją drugą połówkę i nie zdążyłem nic jej odpowiedzieć, a zobaczyłem jeszcze większego od Nany motyla – całego jasnoniebieskiego. Jedynie na krawędziach skrzydeł miał granatowe kropki, które wyglądały trochę jak wysypka. Nana ucieszyła się i momentalnie rozpromieniała. Lui powiedziała coś do niej i wtedy się trochę ofuczyła, jednak pozwoliła nam na siebie wsiąść. Zapytałem, czemu kochanek Nany nie może lecieć z nami. Lui powiedziała, że jest chory i każde wyjście poza granice Fayanu może się źle dla niego skończyć. Kiedy zapytałem czemu jest chory, zamilkła i nic mi nie odpowiedziała. Następną Krainą był Levi – nie urzekł mnie wcale, więc nawet nie będę nic o nim mówił. Potem była Cenua. W Cenui wszystko było podobne do tego, co na Ziemi. Lui mówiła, że Cenua była wzorowana na Ziemi, bo powstała najpóźniej. Po Cenui, wlecieliśmy do Kamarii. W Kamarii było mnóstwo ptaków, różnych rodzai, o różnych kolorach. Następną Krainą było Petsu. Kiedy dolatywaliśmy do Petsu, zaczęło się ściemniać, bo Maka i Seku zaszły. Na niebie pojawił się Oli, Księżyc Empirii, który pojawia się w lato. W zimę – jak to Lui ujęła – „odpoczywa”, i wtedy nocy pilnuję Kim – mniejszy Księżyc. Oli nie świecił zbyt jasno. Kiedy jednak wlecieliśmy do Petsu, zobaczyłem coś nieprawdopodobnego: milion, trylion, niezliczoną liczbę świetlików! Mało tego, te świetliki nie świeciły tak jak u nas, tylko na żółto, ale świeciły na różne kolory! Nigdy nie widziałem czegoś takiego i było to dla mnie niezwykłe. Petsu stało się moją ulubioną Krainą zaraz po Dinie i Fayanie. Po nocy spędzonej wśród kolorowych świetlików, postanowiliśmy wracać już do domu – co znaczyło jedynie przelecenie nad pozostałą resztą Krain i niezatrzymywanie się w nich. Pozostałe sześć Krain poznałem pobieżnie, tylko Lenu, tę Krainę, która graniczyła z Diną, poznałem lepiej. Kiedy wróciliśmy na Sejsanę, było jeszcze jasno, jednak tego dnia Maka i Seku zaszły bardzo szybko. Lui uśmiechnęła się do mnie przed snem i wyciągnęła do mnie zamknięte dłonie. Kiedy przybliżyła się do mnie, otworzyła je, a z dłoni wyleciały jej dwa świetliki. Jeden fioletowy, drugi niebieski. Byłem taki szczęśliwy, ale jednocześnie strasznie zmęczony, więc szybko usnąłem.

Kiedy się obudziłem zobaczyłem biały sufit. Słyszałem równomierne tykanie szpitalnego kardiomonitora. Obejrzałem się na lewo i na prawo i zobaczyłem, że leżę na szpitalnym łóżku, a obok niego siedzi moja zmęczona mama.
- Gdzie Lui? – zapytałem cicho.
- Majaczy – skwitował lekarz, który stał z drugiej strony łóżka – Miałeś wypadek, Norbercie. Autobus, którym jechałeś roztrzaskał się na drobny mak przy zderzeniu z ciężarówką. Jesteś jedynym pasażerem, który przeżył.
- A Lui? – pytałem zawzięcie. – Ile mnie nie było?
- Byłeś w śpiączce. Miesiąc.

Mama opowiedziała mi potem wszystko i byłem w ciężkim szoku. Potem za każdym razem, kiedy usypiałem, chciałem wrócić do Empirii, ale Lui nie przychodziła już do mnie. Czułem się nieszczęśliwy i samotny, problem zmarłego ojca wciąż ciągnął się za mną. Mama i brat mieli tak samo smutne oczy, jak ja. Tak bardzo było mi ich szkoda i tak bardzo chciałem ich zabrać do Empirii ze mną. Modliłem się do Boga, żeby pozwolił mi tam wrócić, ale razem z nimi. Żebym mógł odebrać im cierpienie i dać wodę Nainy.

Leżałem w szpitalu kolejny miesiąc, wciąż tęskniąc za Empirią. Lekarze mówili, że już ze mną jest lepiej i niedługo powinienem wyjść ze szpitala. Ale ja nie czułem się dobrze i powtarzałem im to ciągle. Robili mi jakieś badania, potem dostawałem na kartkach setki cyferek, których nie rozumiałem i lekarz wmawiał mi, że wszystko jest w porządku. Nie było i ja o tym doskonale wiedziałem. 25 maja 2011 roku powiedziałem mamie, że jeśli tylko będę mógł, zabiorę ją do Empirii i przewiozę Naną. Mama zaśmiała się tylko. Wieczorem usnęła trzymając mnie za rękę, a ja przechyliłem głowę, bo nagle zrobiła się strasznie ciężka. Zamykając powieki słyszałem tylko przyspieszone pikanie kardiomonitora, a potem...

Potem znowu zobaczyłem Lui w świetle. Miała na sobie fioletową sukienkę, tak bardzo przypasowaną do ciała. Wyciągnęła do mnie rękę i nie miałem już wtedy wątpliwości – szybko podałem jej dłoń, aby tylko przestać czuć ból. Tym razem nie lewitowaliśmy przez światłość, tylko szliśmy w niej, ale wcale mnie nie bolała tak jak wtedy. Po środku światłości zobaczyłem siwego mężczyznę, który zapraszał mnie do siebie. Lui wyszeptała mi na ucho, że to Adonai, i już wiedziałem, co to znaczy. Powiedział, że przydziela mnie do Fayanu i że moim Garato jest Masaina – rzeka przepływająca przez całą Krainę. Na rękach pojawiły mi się niebieskie pasy, a na nich jasnoniebieskie motylki. Adonai powiedział, że daje mi pod opiekę Masę, którego zdążyłem już poznać. Domyśliłem się, że chodzi o chorego kochanka Nany. Moją mocą miała być ulga i wyzwalanie od bólu. Zapytałem, czy mogę tu przyprowadzać mamę i brata i zgodził się na to. Moje spotkanie z Adonai było krótkie, jednak bardzo miłe. Lui powiedziała mi, że nie każdy jest w stanie trafić do Empirii i mieszkać razem z Adonai. Dostałem nowe imię. Lui miała Nainę i Nanę. Ja miałem Masainę i Masę, a na imię dano mi Kan.

Szybko zadomowiłem się w Fayanie i cała Empiria wkrótce stała się moją przyjaciółką. Z czasem przywykłem do niebieskiego i często odwiedzałem Petsu. Masa ozdrowiał odkąd się pojawiłem, więc śmiem twierdzić, że był chory jedynie z samotności i braku właściciela. Lui wiedziała o wszystkim wcześniej, dlatego nie chciała mi nic powiedzieć, choć zadawałem tak wiele pytań. Potem wszystko się stało dla mnie jasne. Cały ten świat Empireum, ten, który jest potem, okazał się oazą szczęścia po tak trudnym życiu. Zastanawiałem się tylko, gdzie jest mój ojciec, i czy w ogóle tu jest. Kiedy którejś nocy byłem w Petsu, postanowiłem odwiedzić najwyższe wzgórze. Nie myliłem się, zza niego wyleciał wielki świetlik dający zielone światło a na nim siedział mój ojciec. To dlatego tak pokochałem Petsu. Rzuciłem się na niego z radości, że jest ze mną. Wiedzieliśmy jednak, że nieszczęście mamy i brata trwa dalej, dlatego codziennie odwiedzaliśmy ich w snach, w różnych postaciach i kazaliśmy pić wodę Masainy. Czasem Lui odwiedzała ich z nami i wtedy dawaliśmy im też wodę Nainy.

Lui nie powiedziała mi tego od razu, ale po staniu się pełnomocnym mieszkańcem Empirii, kiedy dojdzie się na jej kraniec, widać Ziemię. Obok płynie wielki pas, na którym widać, co się wydarzy ludziom, których kochaliśmy na Ziemi. Pomagałem mamie i bratu, jeśli tylko zobaczyłem coś złego. Nie mogłem wrócić z Empirii, stamtąd nie było już powrotu. Byłem tam szczęśliwy, pokochałem Lui i byłem z nią już na zawsze. Bo wiesz, tu w Empirii, naprawdę istnieje coś takiego, jak „ZAWSZE”.

2012

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz